środa, 12 czerwca 2013

Rozdział 13

Trener był wściekły widząc bijących się Reusa i Kehla.
-Który pierwszy zaczął?- zapytał gdy już udało się mu rozdzielić Marco i Sebastiana.
-Sebastian- rzucił wściekły Marco, a Mario mu przytaknął.
-Sebastian- trener zwrócił się w stronę Kehla.- O co poszło?- Kehl milczał jak zaklęty.
-Sebastian nazwał Maję dziwką.- wypalił w końcu Mario.
-Porozmawiajcie o tym na spokojnie chłopacy.- zadecydował trener.
-Nie mam mu nic do powiedzenia.- stwierdził Marco i wyszedł.
-Ja też nie mam nic do powiedzenia, ani jemu ani tej dziwce.
-Sebastian! Za karę nie grasz w meczu z Bayernem!- zdenerwował się trener i wyszedł.
Chwilę później dołączyli do nas nasi chłopcy.
-Majeczko, nie płacz!- Marco natychmiast do niej podbiegł i przytulił mocno.
-Jak mam nie płakać?!- wychlipała.
-Maja, nie przejmuj się nim.- wtrąciłam. Maja jeszcze bardziej się rozpłakała.
-Zostawmy ich samych.- zadecydował Moritz i pociągnął mnie za rękę. Doszliśmy nad małą rzekę. Siedzieliśmy nad brzegiem w całkowitej ciszy. Po jakiś 5 minutach Moritz się odezwał:
-Wiesz co? Tak myślałem ostatnio że tragedia poprzedza szczęście.
-Na przykład?
-Wypadek twoich rodziców…-zająknął się, a do moich oczu napłynęły łzy.-Ale gdyby nie on, nigdy byś nie przyjechała do Monachium, nie zaczęła studiów…Gdyby Mitchell nie zdradził Cię z tamtą dziewczyną- zaczęłam płakać na myśl o tym.- Nie bylibyśmy razem.- dokończył.-Nie płacz kochanie.- dodał i starł łzy z mojego policzka.
-Wiesz, że Cię kocham? -zapytałam wtulając się w jego silne ramiona.
-No coś tam słyszałem parę razy- zaśmiał się.
-To teraz już wiesz- uśmiechnęłam się lekko i pocałowałam Go.
Siedzieliśmy tak razem, wtuleni w siebie, dopóki nie zrobiło się ciemno.
-Nic, chodź, wracamy już.
-No dobrze kochanie.- złapałam Go za rękę i udaliśmy się w kierunku mojego i Mai mieszkania.
W całym domu było cicho i ciemno. Zdziwiłam się. Weszłam do kuchni. Na blacie leżała karteczka od Mai:
„Jestem u Marco, wrócę jutro nie martw się. Buziaki, Maja”
-No i co? Wiesz już coś?- zapytał Moritz wchodząc do kuchni.
-Tak, są u Marco.
-To dobrze.- zaśmiał się –Papużki nierozłączki.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Wiesz co? Idź włącz jakiś fajny film a ja pójdę się przebrać.
-Spoko.- pobiegłam na górę i 5 minut później wróciłam ubrana w spodnie dresowe i bluzę z logiem BVB.
-Jaką ty masz ładną bluzę…-westchnął Moritz.
-No wiem- uśmiechnęłam się.-Edward Nożycoręki? – zapytałam spoglądając na ekran telewizora.
-No. Uwielbiam Burtona.
Usiadłam na kanapie a Mo włączył film. Mniej więcej pod koniec filmu na górze zadzwonił mój telefon. Szybko zerwałam się i pobiegłam by odebrać.
‘rozmowa’
-Halo, czy rozmawiam z panią Nicole Neumayer?
-Tak, to ja. O co chodzi?
-Jest pani zapisana w dokumentach pana Mitchella Lange jako numer kontaktowy w razie trafienia do szpitala.
-O boże, co się stało?- zapytałam przerażona.
-Przykro mi, ale to nie jest rozmowa na telefon. Kiedy mogłaby pani pojawić się w szpitalu?
-Jeszcze dzisiaj, za około 40 minut.
-Dobrze. Proszę szukać pana Wagnera. Do widzenia.
-Do widzenia.

Rzuciłam telefon na łóżko i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili stwierdziłam że jeżeli chcę jeszcze dzisiaj dojechać, to musze się zacząć szykować. Zbiegłam na dół, starając się żeby Moritz niczego nie zauważył w moim zachowaniu. Film się skończył na szczęście.
-Zostać z Tobą na noc?
-Nie nie trzeba.
-No dobrze. Pa kochanie- pożegnał się i wyszedł. Pobiegłam się szybko przebrać i pojechałam do szpitala.
-Dzień dobry, pani Neumayer?
-Tak to ja.- Weszłam do gabinetu wskazanego mi przez pielęgniarki.- Więc co się dzieje z Mitchellem?- zapytałam siadając na krześle naprzeciw lekarza.
-Nie będę owijać w bawełnę. Pan Lange jest bardzo słaby, a rak zaatakował z podwojoną siłą…
-Czyli niedługo umrze?
-Tak. Szybciej niż się spodziewaliśmy.
-Mogę go odwiedzić?- zapytałam ze łzami w oczach.
-Tak,  zaprowadzę panią.
Weszłam do Sali w której leżał Mitch. Jego twarz była równie blada jak biała pościel na której leżał.
-Nicole? Co ty tu robisz?
-Przyszłam Cię odwiedzić.
-Po co? I tak niedługo umrę. Marnujesz swój czas.
-Nie mów tak! Dobrze wiesz że jesteś dla mnie nadal ważny!- złapałam Go za rękę. Siedziałam tak z Nim całą noc, aż usnęliśmy, wspominając cztery wspólne lata.
Obudziłam się rano z głową na łóżku Mitcha. Wszystko mnie bolało od spania na krześle. Spojrzałam na mój telefon. 10 nieodebranych połączeń od Mai i dwa razy tyle od Moritza. Ogłupieli czy co?
Napisałam krótkiego smsa do Mai że nic mi nie jest, bo pewnie się martwiła jak cholera.
Czekałam aż Mitch się obudzi. Usłyszałam dziwne dźwięki dochodzące z aparatury do której był podłączony. Pobiegłam po lekarza. Pielęgniarka wyprowadziła mnie z Sali. Po 15 minutach które dłużyły się w nieskończoność, lekarz wyszedł z Sali.
-I co z nim, doktorze?
-Bardzo mi przykro. Pan Lange nie żyje.
-Nie!- rzuciłam się i chciałam pobiec do Jego Sali, złapać Go za rękę, usłyszeć śmiech, ale lekarz mnie powstrzymał.
-Nic już pani nie zrobi. Proszę lepiej iść do domu.
Opuściłam szpital, cała w łzach. Nie mogłam się pogodzić z myślą że Mitchell nie żyje.
Większość myśli, że jeżeli już nie byliśmy  razem, to nie powinien mnie obchodzić.  Ale on nadal był dla mnie ważny. Weszłam do domu. W salonie czekali już Moritz, Maja i Marco.
-Gdzieś ty była? Martwiliśmy się!- zaczęła swoją gadkę Maja.
-Nie ważne.
-Dlaczego płaczesz?- zatroskał się Moritz.
-Zostawcie mnie w spokoju!- krzyknęłam i pobiegłam do swojego pokoju.
Jakieś 5 minut później usłyszałam pukanie do drzwi.
-Co się stało?- Maja usiadła koło mnie i objęła mnie ramieniem.
-To się stało! Mitchell nie żyje!
-Jj-jak to?!
-Zmarł dzisiaj rano. Byłam u niego całą noc. Maja nic nie mówiła tylko mnie mocno przytuliła. Zeszłyśmy na dół, a Maja zrobiła mi herbatę uspokajającą.
-Co się stało?- Marco był nieustępliwy.
-Jeżeli do cholery tak bardzo chcesz wiedzieć to Mitchell nie żyje!- wykrzyczałam.

-O boże- powiedział Moritz a ja wtuliłam się w jego ramiona.- to straszne! 

wtorek, 28 maja 2013

Rozdział 12


Następnego dnia umówiłam się z Mitchellem. Obiecałam mu, że będę go wspierać w tych  trudnych chwilach.
Moritz był przeciwny temu, ale jestem uparta. Wstałam o 10. Mai już nie było. Pewnie poszła na trening. Ona i Marco byli nierozłączni.
Ubrałam się i szybko zjadłam śniadanie, bo u Mitcha miałam być o 11.  Na miejscu byłam pięć minut przed czasem. Zapukałam.
-Hej Nic. Wejdź. Pięknie wyglądasz.- przywitał się Mitchell.
-Cześć- pocałowałam go w policzek.- Dzięki.
Oglądaliśmy głupawe komedie i wspominaliśmy najzabawniejsze sytuacje.  Kiedyś Mitchell przyjaźnił się z Kevinem zanim ten drugi zmienił się na gorsze.
-A pamiętasz jak Kevina napadła ta starsza pani w samolocie?
-Takk! Pamiętam- wręcz płakałam ze śmiechu.- Dlatego że na nią upadł!
-Wam mężczyznom to tylko jedno w głowie- udawał staruszkę Mitchell.
-Hahahahha. To było mega. Albo jak Maja pomyliła pokoje... pamiętasz?
-Takk... tamten gościu był szczęśliwy.- uśmiechnął się. Nie wyglądał na człowieka który miał za niedługo umrzeć.
-No weź. Głupi jesteś!- walnęłam go poduszką w głowę.
-Tak chcesz się bawić? -zapytał się i zaczął mnie łaskotać.
-Nieee!- krzyczałam, bo miałam straszne łaskotki, a Mitch o tym wiedział i to perfidnie wykorzystał. Po chwili przestał. Wykorzystałam sytuację i zrzuciłam go z kanapy.
-Osz ty!
-No co monachijska żmijo?- zagrałam na nosie i wbiegłam na drugie piętro. Zamknęłam się w łazience, ale nie na klucz. Trzymałam drzwi całym ciałem. po chwili zrobiło mi sie strasznie gorąco. Chciałam podejść do okna, ale zakręciło mi sie w głowie. Przed oczami miałam jasne plamy. Upadłam na podłogę i straciłam przytomność.
-Nicole... Nicole!- Mitch przez dobijał się do drzwi, ale chwilę później  odpuścił i wszedł do łazienki. Zszokowany zadzwonił po pogotowie
*
Obudziłam się w jasnej sali. Koło mnie siedziała Maja a Mitchell nerwowo chodził po całej sali.
-Co... ja?- zapytałam zachrypniętym głosem.
-nie wiemy na razie. zemdlałaś gdy byłaś u Mitchella.-wyjaśniła mi Maja.
-aha. kiedy będzie wiadomo co się stało?
-Lekarz ma być za 10  minut.- wtrącił Mitch.
-Moritz?- zapytałam, gdy ujrzałam twarz piłkarza w drzwiach sali.- Co ty tu robisz?
-Jestem z Tobą kochanie.
-Ale masz trening...
-Ty jesteś ważniejsza. - po chwili zwrócił się do Mitchella- Co jej do cholery zrobiłeś?!
-Nic- westchnął Mitch.
-Jak to nic?! Przyznaj się.
-Czy ty jesteś tak tępy że nie rozumiesz? A może przeliterować?- zakpił Mitchell zdenerwowany zachowaniem Moritza
-Nie bądź taki do przodu- zdenerwował się Leitner, złapał go za koszulkę i przycisnął do ściany.
-Mo! Zostaw go!- na moja słowa piłkarz   zostawił Mitchella.
-Ja lepiej wyjdę.- stwierdził Mitch i opuścił salę.
-Moritz! Ponosi już cię!
-On na ciebie źle działa! Wiedziałem że to zły pomysł!
-Dlaczego? Nie możesz pogodzić się z tym ze nadal jest on dla mnie ważny?
Moritz spuścił głowę i powiedział cicho:
-Nie.
*
Chwilę później przyszedł lekarz.
-Witam pani Nicole, jak sie pani czuje?
-Dobrze. Co mi jest? 
-Ma pani lekką anemię, musi pani dużo się wysypiać, jeść dużo warzyw.
-No dobrze... A kiedy mogę wyjść?
-Właściwie przyszedłem żeby dać pani również wypis. Proszę- wręczył mi kartkę.
Mortiz i Maja wyszli z sali.
-Mogę już?- usłyszałam znajomy głos.
-Jasne Mitch, wejdź.
-Co ci jest?
-Mam anemię.- westchnęłam.
-Aaa...
-Chciałam przeprosić cię za Moritza.
-Nie ma za co. Nie dziwię mu się. Też na jego miejscu byłbym zazdrosny, gdyby moja dziewczyna spędzała tyle czasu ze swoim ex.
-Mitchell. Obiecałam cię zawsze wspierać, niezależnie od tego co się bedzie działo.
-Długo jeszcze?- usłyszałam zza drzwi głos Mai.
-Nie- odkrzyknęłam.
-Do zobaczenia- rzekł Mitchell, a ja utonęłam w jego niedźwiedzim uścisku.
-Trzymaj się.- pożegnałam się i opuściłam salę.
 *
Pojechaliśmy z powrotem na trening. Chyba cała Borussia już wiedziała o tym że byłam w szpitalu.
-Heej Nic!- przywitał się jak zawsze radosny Langerak- Jak się czujesz?
-Cześć Mitchuś! Dobrze się czuję. Nic mi właściwie nie jest.
-Właściwie?- zapytał podejrzliwie
-Taaakk... mam lekką anemię...       
-No już nicponie, do ćwiczeń!- zawołał Jurgen. Przywitał się z nami, po czym poszedł kontynuować trening, a my usiadłyśmy na miejscu rezerwowych.
                                                                                                                                                                                                    
*
-Co tam u ciebie i Marco?- zapytałam Maję gdy już usiadłyśmy.
-Wszystko w porządku, ale zaczyna mnie już trochę denerwować jego zachowanie.
-Dlaczego?
-cały czas mnie we wszystkim wyręcza, nic nie pozwala mi robić, tylko odpoczywać.- widać było że Maja jest trochę zirytowana.
-To rzeczywiście trochę irytujące, ale Marco to skarb.
-Tak, wiem- uśmiechnęła się.
-I kocha cię nad życie. Gdyby cię nie kochał nie robiłby tego wszystkiego.
-I znosi fakt, że to nie jego dziecko, ale kocha je jak własne...- dodała Majka.
Godzinę później trening dobiegł końca. Czekałyśmy na chłopaków przed wejściem do Iduny.     
Usłyszałyśmy  Kehla i Marco. Podeszłyśmy bliżej, żeby dokładniej słyszeć o czym rozmawiają. Sebastian bardzo nie lubił Marco. Uważał że Marco wygryzł go z pierwszego składu, chociaż to nie była prawda. Cały czas starał się w jakikolwiek sposób dogryźć Reusowi  
-Nonono Marcusiu- zaśmiał się Sebastian- Wspaniałą dziewczynę sobie znalazłeś.- dodał jadowicie.  
-O co ci znowu chodzi?- Marco był zdziwiony.
-Puściła się z kimś, a teraz wrabia cię w dzieciaka- prychnął.
-Ty nic nie wiesz, więc zamknij ryj!- wtrącił Mario.
-Ej, skąd on wie że to nie jest dziecko Marco? -zapytałam zdziwiona.
-Musiał słyszeć naszą rozmowę...-westchnęła Maja.
-Jak się ma dziewczynę dziwkę, to tak jest- zarechotał złośliwie. Słysząc te słowa Maja rozpłakała się. Przytuliłam ją najmocniej jak umiałam.
-Jak ją nazwałeś?!- krzyknął Reus.
-Tak jak powinienem. przeliterować?- nikt nic nie powiedział. -D-Z-I-W-K-A.- tyle wystarczyło Marco by rzucił się na Kehla.
-przeholowałeś, kurwa!- krzyknął Marco
Bijących się mężczyzn rozdzielił trener Klopp.
-Co się tu dzieje?!